Dabbous.. podziwiana,
oblegana restauracja w Centralnym Londynie, choć ukryta w małej
uliczce. Po raz pierwszy przeczytałam o niej jakoś na początku
roku w The Times. Dla Londynu to nie nowość – restauracje
wyrastają tu jak grzyby po deszczu, dobrych kilka nowych co roku dostaje
Michelinowe gwiazdki, ale wszystkie ochy i achy jakie posypały się
po recenzjach, po wywiadach z Olie Dabbous we wszystkich możliwych
mediach, pomyślałam coś w tym być musi i chwyciłam za telefon.
Prasa już wtedy ostrzegała, że nie tak łatwo o stolik, ale końca
marca 2013 się nie spodziewałam, był przecież dopiero czerwiec!
Złośliwi znajomi mówili, że można umrzeć zanim się tam
zje, być może zdarzyło się to komuś kto zajmował nasz stolik,
gdyż dostałyśmy maila z informacją, że można wcześniej, ależ
owszem, w listopadzie.
![]() |
Dabbous |
Na menu składa się
kilka zestawów, w tym kilkudaniowy z dobranymi przez
sommeliera winami. Lista win jest też dość imponująca, nie za
duża, ale znaleźć w niej można i te nieznane, naturalne wina –
jak Clos Fantine Faugeres 2010, czy tak znane jak Chateau Pichon Longueville
Comtesse de Lalande 2001 – w zadziwiająco niskiej cenie 140 funtow
za butelkę, co w londyńskiej restauracji z gwiazdką jest
rzadkością.
Byłam podekscytowana,
ale pełna obaw, gdy wreszcie usiadłyśmy w barze. Industrialny
wystrój, betonowa podloga, metal mieszany z drewnem, gołe
żarówki, momentalnie polubiłam to miejsce, ale jak będzie z
naszym lunchem? Między naszą rezerwacją a stolikiem minęło już
kilka miesięcy i Olie zdążył dostać gwiazdkę Michelin. Jak to
niestety bywa w tym mieście – nie zawsze dostajemy to za co
płacimy i kilkakrotnie zdarzyło mi się jeść ok, ale nie
zachwycająco w najbardziej znanych miejscach.. obawy złagodził
nieco Bulletproof – cocktail na bazie Burbonu Woodford Reserve, z
likierem z mirabelki i dżemem agrestowym, z orzeźwiającym akcentem
soku z cytryny i listkiem mięty. Mniam.
![]() |
Bulletproof |
![]() |
Bar |
![]() |
Własnoręcznie wypiekany chleb podany w torebce |
![]() |
Sałatka z cykorii |
Wybrałyśmy zestaw
lunchowy, składający się z czterech małych dań. Zaczęłam od
sałatki z cykorii z sosem z pomarańczy, od razu poczułam nastrój
świąt i cieszyłam się że wybrałyśmy nowozelandzkiego rieslinga
– Pegasus Bay Riesling 2009. Rodzina Donaldsonów od dekad
zajmuje się winiarstwem w Waipara – niedaleko Christchurch, zawsze
też stosując zrównoważone metody upraw. Rok 2009 był
„świetnym sezonem dla rieslinga, rosnącego na wypiętrzonych,
bogatych w minerały, kamienistych glebach.”
![]() |
W kolorze złocitsy,
słoneczny, w nos uderza z miejsca właśnie ta mineralność, słodka
nafta, po chwili docierają dojrzałe jabłka, brzoskwinia, cytrusy,
limonka..w ustach słodycz świetnie dorastająca kwasowości, świeży
i młody, świetny nie tylko z cykorią ale też w moim następnym
daniem – duszoną mątwą w azjatyckiej zupie z astrem solnym,
brukwią i ciecierzycą. Macki pływające w słodkim płynie były
tylko dobrym wstępem do dania głównego – takiej wołowiny
jeszcze nie jadłam, delikatna i pełna smaku, z letnim chrzanowym
masłem i czymś co przypominało kawior, ale nim nie było – to
avruga, o której nie słyszałam wcześniej, zrobiona ze
śledzi i między innymi atramentu ośmiornicy – co nadaje mu
czarny kolor. Grunt, że świetnie kawior zastępuje, nie windując
przy tym ceny dania pod sufit.
![]() |
Milk curd |
Deser znów w światecznej
oprawie - Milk Curd (coś na kształt serka homogenizowanego) z
kasztanami, sokiem z brzozy, był tam smak pomarańczy i kilka
spalonych listków na górze, co dodawało dymnego
posmaku. A do deseru? Zostałyśmy w tej samej stajni – Pegasus Bay
Aria 2008 – słodki riesling z późnych zbiorów, z
winogron pokrytych szlachetną pleśnią. W 2008 roku początkowe
niezbyt sprzyjające warunki pogodowe skłoniły wielu winiarzy do
wcześniejszych zbiorów ale jak piszą na swojej stronie „my
odważyliśmy się poczekać aż się rozjaśni i spleśniałe części
kiści pięknie się skurczyły i wyszlachetniały”.
Kolor tego wina aż
krzyczy że słodkie- piękne, niemal pomarańczowe. W nosie słodkie
-skórka cytrusowa, miód, trochę pomarańczy i pełne,
dojrzałe morelki. Oczywiście nie spodziewałam się niczego innego
jak świetnej równowagi między kwasowością i słodyczą, orzeźwiające średniej budowy, świetne z moim deserem, ale też wyobraziłam sobie, że spełniłoby się z cytrynowym kremem brulee, ciastami z cytrusami, i ..galaretką z pomarańczy.
W Dabbous było pięknie
i pysznie, stolik na koniec przyszłego roku już zarezerwowany.
Nie wiem czego zazdroszczę bardziej, wina czy potraw. Chyba jednak potraw. Dawno nie byłem w Londynie, dobry pretekst, żeby pojechać :)
OdpowiedzUsuń