18.4.13

riesling tasmański


W ramach ostatnich winnych wtorków Marcin z enofazy zaproponował egzotyczne rieslingi, miejsce dowolne, byle z dala od Europy. Pomysł świetny, bo jestem rieslinga fanką, i to nie tylko tego z Alzacji czy Niemiec. Po Nowozelandzkiego sięgnęłam już wcześniej, przy okazji wizyty w Dabbous, próbowałam wtedy świetnych win z Pegasus Bay. Tym razem postawiłam na Australię, ale zamiast wybrać coś z oczywistych Eden czy Clare Valley wybrałam Tasmanię. To region – wyspa – bardziej znany z produkcji win musujących, z produkcją ruszyły też tam znane domy jak Moet et Chandon czy Louis Roederer. Głównymi szczepami są również szampańskie Pinot Noir i Chardonnay. Je właśnie zasadził w 2004 roku Dr Andrew Pirie, którego riesling jest dziś tapecie. Pochodzi z jego serii South, która zaczerpnęła nazwę z winnicy  w dystrykcie White Hill.

Riesling South 2008 ma typowy słomkowy kolor z zielonymi przebłyskami, jest dość wodnisty. Nos średniej intensywności, ale za to jedynym aromatem była nafta nafta i jeszcze raz nafta. Pomyślałam że jest trochę zmęczony, po chwili dopiero nabrał gdzieś w tle limonki i owoce egzotycznych, jak mango, papaja. W ustach okazał się być wytrawny, co było niespodzianką, bo takie rzadko spotykam. Średni finisz, a w nim oprócz karoserii trochę pieprzu, i masła (sic!) . To tyle co w nim znalazłam, nie podobał mi się ze względu na brak wydatnego owocu i świeżej kwasowości, która mogłaby pomóc go podnieść ponad wszechobecną benzynę. Typowe dla rieslingów z Nowego Świata jest nabieranie nut naftowych znacznie wcześniej niż ich alzaccy kuzyni, ale ten wyjątkowo wydał mi się prze-dojrzały - brak mu było subtelności a przede wszystkim owoców.

Podobno tasmańskie rieslingi bardziej niż Australijskie przypominają te z Mozeli, z chęcią porównam  i chętnie spróbuję jeszcze innego tasmańskiego rieslinga, póki co ze spokojnym sumieniem mogę polecić tasmańskie bąbelki. Cheers!


Jeśli jeszcze nie czytaliście co pili inni wtorkowicze odsyłam do lektury:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz